Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Blues dobry do odkurzania, sprzątania i jazdy samochodem

Jarosław Wadych
- Dwa krążki z autografem Johna Mayalla to jedne z najcenniejszych płyt, jakie mam - mówi Magdalena Krzyżanowska
- Dwa krążki z autografem Johna Mayalla to jedne z najcenniejszych płyt, jakie mam - mówi Magdalena Krzyżanowska Sławomir Kowalski
Rozmowa z Magdaleną Krzyżanowską, kierownikiem Biura Zarządu i rzecznikiem prasowym Miejskiego Przedsiębiorstwa Oczyszczania w Toruniu

Po wrześniowym koncercie Kobranocki mówiła Pani, że lubi ten zespół, ale woli inną muzykę, przede wszystkim blues. Dlaczego akurat ten gatunek muzyki?
Faktycznie, ze wszystkich gatunków muzyki najbardziej lubię i cenię blues. Przy nim pracuję, czytam, odkurzam, pielę, prowadzę samochód… Blues towarzyszy mi od najmłodszych lat.
Od najmłodszych lat? Słuchała Pani bluesa już jako dziecko?
Tak. Miłością do bluesa zaraził mnie mój tata - audiofil, krytyk muzyczny, koneser muzyki XIX i XX wieku. Za pieniądze z przyjęcia komunijnego kupiliśmy nasz pierwszy rodzinny magnetofon - „Wilgę”, na którym słuchaliśmy między innymi Martyny Jakubowicz, Tadeusza Nalepy, Dżemu. Owszem, znałam Modern Talking, Limahla i Sandrę, ale generalnie u nas w domu nie słuchało się muzyki pop. W latach 80. i na początku lat 90., gdy dostęp do muzyki zachodniej nie był łatwy, korzystaliśmy z istniejących wtedy wypożyczalni płyt i kaset. Później, gdy weszła w życie ustawa o ochronie praw autorskich, wypożyczalnie zlikwidowano. Na szczęście w okresie transformacji rynek płyt CD rozwijał się bardzo szybko, a więc muzyka zachodnia, także blues, stała się dostępna. W tym czasie można było również zaopatrzyć się w nieco lepszy sprzęt niż magnetofon „Wilga”. Wtedy nasze rodzinne „jam session” zaczęły nabierać zupełnie innego znaczenia…
Rodzinne „jam session”?
Stało się naszą rodzinną tradycją, że niemal każdy piątkowy wieczór spędzam z tatą w jego zaadaptowanym na ministudio odsłuchowe pokoju w jednym z mieszkań na Rubinkowie. Zostawiam dzieci z mężem (ani one, ani mąż nie protestują) i jadę do rodziców, by wspólnie z nimi delektować się naszą ulubioną muzyką. Odpowiednio rozstawiamy fotele, spuszczamy grube zasłony, które znakomicie wygłuszają pokój w bloku z wielkiej płyty i słuchamy tego, na co akurat przyjedzie nam ochota.
A na co przychodzi najczęściej?
Na bluesa - oczywiście. Rozpoczynamy, a jakże, od B.B. Kinga, następnie przechodzimy do Johna Mayalla i jego wielkiego ucznia, Erica Claptona. Mayall, prekursor białego bluesa, to jeden z naszych mistrzów. Byliśmy na jego wspaniałym koncercie w 2008 roku w sali kongresowej w Warszawie, skąd przywiozłam dwie płyty z jego autografem. Do dziś to jedne z najcenniejszych, jakie mam. Fantastyczny był także koncert Claptona w Gdyni w 2009 roku, na który bilety zdobyłam z półrocznym wyprzedzeniem. Cenimy także bluesmenów młodszej generacji. Świetny Joe Bonamassa czy Jonny Lang, moi rówieśnicy, umiejętnościami i kapitalnym głosem dorównują mistrzowi Mayallowi. Bonamassa ma zresztą w Polsce wielu fanów, a on sam kilka razy koncertował już w naszym kraju. 6 października wystąpi ponownie, tym razem w Poznaniu. Oczywiście, będę tam.
Czego jeszcze Państwo wspólnie słuchacie?
Ostatnio szczególnie często słuchamy i oglądamy na DVD Jona Lorda, genialnego klawiszowca Deep Purple. Wszechstronnie utalentowany, grający i ostrego rocka, i muzykę poważną z orkiestrą symfoniczną, Lord grywał również bluesa. Jednym z jego - moim zdaniem - arcydzieł jest kapitalna płyta Jon Lord with the Hoochie Coochie Men „Live at Basement”. Płyta jest zapisem kameralnego koncertu, nagranego w niewielkiej sali. Każdy z muzyków jest mistrzem, a grając wspólnie, stworzyli bluesową ligę mistrzów. Jednym z naszych ulubionych muzyków jest też dość mało znany w Polsce Eric Bibb, wykonujący bluesa w duchu gospel. Czarnoskóry wirtuoz gitary, o wspaniałym głębokim głosie, zafascynował nas tak bardzo, że sprowadziliśmy zza oceanu jego płyty wydawane na czystym złocie. Jakość dźwięku z takiego nośnika jest niebywała, naprawdę niezwykła, dająca złudzenie, że artysta siedzi blisko i gra specjalnie dla nas. Jest jeszcze tylu wielkich muzyków, których słuchamy, o których mogłabym opowiadać: Jessy Cook, latynoamerykański mistrz gitary akustycznej, Ernest Ranglin, jamajski kompozytor i gitarzysta, Johnny Winter, którego koncert był perełką festiwalu Toruń Blues Meeting w 2010 roku, Steve Ray Vaughan, pogrywający z Billy Kingiem i przewyższający - moim zdaniem - umiejętnościami nawet samego Jimiego Hendrixa… Gdy z kolei najdzie nas ochota na jazz, odświeżamy Milesa Davisa, zwłaszcza z lat 90., ponieważ jego wcześniejsze nagrania to czysty i zbyt trudny dla mnie jazz. Każde jam session kończymy prawie zawsze utworem The Doors „The End”. Bo jakże by inaczej...
Czy sąsiedzi narzekają, że słuchacie Państwo głośno muzyki?
Nie. Widać, na Rubinkowie dobra muzyka nikomu nie przeszkadza.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na nowosci.com.pl Nowości Gazeta Toruńska